poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział pierwszy: ,,Takie jest życie"

Dochodziła szósta wieczorem. Jak zwykle o tej porze dnia narzuciłam na siebie kurtkę, zwinęłam swój plecak i rzucając tylko „zaraz wracam” do macochy, która okupowała telewizor odkąd wróciła z pracy, wyszłam na spacer.

Świeże powietrze zawsze dobrze wpływało na moje samopoczucie. Mogłam się wreszcie odprężyć, przechadzając uliczkami pobliskiego parku, kipiącego od zieleni i kolorowych kwiatów. Londyńska zmienna pogoda często dawała nam w kość, zsyłając na nas niską temperaturę i nachalny, lodowaty wiatr. Jednak tego wieczora wszystko wydawało się być inne, lepsze. Jak gdybym przeniosła się do czasów, w których moim jedynym zmartwieniem było to, by wrócić na odpowiednią godzinę i odrobić pracę domową.

Jedynym plusem mieszkania na obrzeżach miasta był spokój. Uliczny gwar zmniejszał się do minimum gdy wybijała godzina osiemnasta, a londyńczycy mogli odetchnąć z ulgą i cieszyć się ciszą.

Usadowiłam się na najdalej oddalonej od głównej ulicy ławce i z wyrazem zadowolenia na twarzy odchyliłam głowę do tyłu. Wpatrywałam się w błękitne niebo, na którym posuwały się leniwie białe, puszyste obłoki. Moją uwagę skupił na sobie szaropióry ptaszek, który wywijał piruety kilka metrów nad moją głową. Kiedy byłam mała marzyłam o tym, by móc unieść się w górę i tańczyć na wietrze wraz z tymi cudownymi zwierzątkami. Po śmierci mojego ojca marzenia nieco się przekształciły. Od tamtej pory chciałam umieć wznieść się w powietrze i poszybować daleko, jak najdalej od tego miejsca zwanego „domem”.

Mimowolnie w moich oczach zalśniły łzy. Tak bardzo tęskniłam za tatą. Za jego czarnymi, kręconymi włosami, za błękitnymi jak ocean oczami. I za tym uśmiechem, który nigdy nie znikał z jego twarzy… Jego śmiech czasem echem odbijał się w mojej głowie. Kiedyś się na to nabierałam i z nadzieją rozglądałam się dookoła. Myślałam, że wrócił. Że to wszystko okazało się jednym, wielkim żartem.

Ale nie…

Ktoś, kto pociąga za moje sznurki pewnie świetnie się bawił kiedy po kolei odbierał mi wszystkich, na których mi zależało. Nie pamiętałam swojej mamy, bo tak naprawdę nigdy jej nie poznałam. Ojciec zmarł w wypadku, a trzy lata później, w ten sam sposób, straciłam najlepszego przyjaciela – mojego chłopaka.

Zawsze uciekałam od tego tematu. Nie chciałam nawet o tym myśleć, bo każda, najdrobniejsza myśl, która pojawiała się w mojej głowie, była niczym ogromny tasak wbijany prosto w moje serce.

Zdenerwowana tym, że nie mogę zaznać spokoju nawet we własnej głowie, otworzyłam swój plecak i wyciągnęłam z niego plastikową butelkę, do której udało mi się wcześniej przelać alkohol. Z drwiącym uśmiechem na ustach odkręciłam korek i upiłam kilka łyków.

Tak. Tak było zdecydowanie lepiej. Kiedy wokół tych ciężkich, trudnych, męczących moją głowę myśli pojawiał się twardy mur nie do przebicia.

- Albo nie do przepicia. – Zaśmiałam się do siebie drwiąco.

Humor powracał z zawrotną prędkością. Już po kilkunastu minutach czułam się tak, jak gdybym nigdy w życiu nie doświadczyła bólu. Cierpienie znikało, a na jego miejscu pojawiała się radość z życia i szalone pomysły. Przecież byłam młoda, musiałam korzystać, łapać chwilę, bawić się, cieszyć się tym co mi zostało.

Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam, kiedy upijałam się, by zapomnieć o tym jaki ten prawdziwy świat naprawdę był zły.

Nim zdążyłam zacząć zamartwiać się stanem własnego zdrowia psychicznego, postanowiłam przymrużyć oko na swoje wybryki. Kolejna rzecz, którą zapamiętałam, było tańczenie baletu na środku parku. Byłam z siebie naprawdę dumna! Nigdy nie przypuszczałam, że potrafię się tak ruszać.

Gdy odtańczyłam swój taniec wieczoru, z uśmiechem na ustach skierowałam swoje kroki z powrotem w stronę ulubionej ławki, na której zostawiłam wszystkie swoje rzeczy razem z godnością, której chyba się pozbawiłam, zdejmując buty przed pląsaniem.

Szłam spokojnie przez uliczkę, gdy znikąd, tuż przede mną, pojawiła się postać wysokiego blondyna. Nie zdążyłam go wyminąć, w efekcie czego wpadłam prosto w jego okryte czarną skórą ramiona. Gdy podniosłam wzrok na jego twarz, coś mocno zakuło mnie w sercu. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w mężczyznę, który tak bardzo przypominał mi mojego chłopaka. Blond włosy, zielone oczy, ostre rysy twarzy i ten szeroki, zadziorny uśmieszek, który nigdy nie schodził mu z twarzy - dokładnie to samo zaobserwowałam już na pierwszy rzut oka u nieznajomego. Czułam, że z każdym kolejnym ułamkiem sekundy coraz to szerzej otwieram buzię. Nie wiedziałam czy byłam bardziej zdziwiona, czy przerażona. Wiedziałam jednak, że jego widok wywołał we mnie tyle sprzecznych emocji, że pomału zaczynałam wpadać w panikę.

Zrobiłam kilka szybkich kroków w tył, potykając się przy tym o własne sznurówki, które wcześniej niepotrzebnie sama sobie rozwiązałam. Teraz przeklinałam w myślach własną głupotę.

Mężczyzna ściągnął brwi w zdziwieniu. Zapewne zastanawiał się jak bardzo mogłam być stuknięta. W skali od jednego do dziesięciu oceniłabym się na setkę.

Rzuciłam się biegiem przed siebie, tym razem zgrabnie wymijając blondyna szerokim łukiem. Czułam jak do oczu napływają mi łzy. Pomału traciłam kontrolę nad swoimi kończynami. Ręce drżały mi niemiłosiernie, a nogi całkowicie odmawiały posłuszeństwa. Roztrzęsiona złapałam swój plecak i na oślep ruszyłam przed siebie.

Nie byłam pewna dokąd zmierzam. Dałam się ponieść swojej intuicji, nie sprawdzałam więc nawet nazw mijanych ulic. Próbowałam zebrać myśli do kupy, zahamować jakoś potok łez, przez który niemalże się dławiłam. Serce wciąż galopowało w mojej piersi, nie zwracając uwagi na moje ciche prośby, by się uspokoiło.

Wdech, wydech. Wdech, wydech. – Instruowałam się w myślach.

Po kilku minutach w oddali dostrzegłam zarys drugiego parku miejskiego, do którego zdarzało mi się kiedyś zachodzić z przyjaciółmi. Niemalże przeczołgałam się przez ulicę – całkowicie opadłam z sił przez początkowy sprint.

- Było nie panikować – warknęłam do siebie, zdenerwowana zaistniałą sytuacją. – Ale jestem głupia. 

Rozsiadłam się na najbliższej ławce, rzucając plecak pod swoje nogi. Wciąż łapałam oddech z lekką trudnością, przez co momentami przed oczami robiło mi się ciemno. Gdy w końcu udało mi się lekko uspokoić, zaczęłam ślamazarnie analizować co się wydarzyło.

- To nie był Aiden, głupia – burknęłam. Czułam jak załamywał mi się głos za każdym razem, gdy powtarzałam jego imię. – Aidena już nie ma. On nie wróci. Nie rób sobie nadziei - powtarzałam jak mantrę.

Chociaż już dawno przetłumaczyłam sobie prawdę, w myślach wciąż kurczowo ściskałam ostatnią resztkę nadziei jaką udało mi się zachować. Przez chwilę naprawdę dałam się nabrać. Uwierzyłam, że to on. Aiden. Bo to było dokładnie to miejsce, w którym się spotkaliśmy. Przez chwilę wszystko było tak jak przedtem. Jak gdyby ktoś wcisnął guzik ,,przewiń" i puścił całe moje życie od początku.

*

Z lekkim grymasem na twarzy przerzucałam utwory na swojej mp4. Na obecnej liście nie miałam żadnej piosenki, która pasowałaby do mojego aktualnego nastroju, co naprawdę mnie denerwowało. Prawie dwieście utworów i nic do słuchania?

Przechadzałam się po parku jedną z bocznych ścieżek. Lubiłam wieczorami wyrywać się ze swoich czterech ścian, by złapać trochę powietrza i pozytywnego myślenia. Wiosenna atmosfera działała na mnie kojąco. W końcu to była nasza ulubiona pora roku. Moja i mojego taty. To chyba jedyne co mi po nim zostało. Wspomnienia i wspólne upodobania.

Nie zwracałam uwagi na to, co działo się wokół mnie. Szłam z nosem w mp4, ze słuchawkami na uszach, przez co nie zauważyłam chłopaka, który zmaterializował się dokładnie naprzeciwko mnie. Wpadłam z impetem w jego ramiona, co wywołało u niego uroczą salwę śmiechu.

- Już na mnie lecisz? – zapytał, zawadiacko się uśmiechając.

Szybko wyswobodziłam się z jego objęć, teatralnie otrzepując przy tym ubranie z niewidzialnego pyłku. Zlustrowałam wzrokiem nieznajomego. Miał oczy koloru wiosennej trawy, w których latały urocze iskierki radości i podekscytowania. Na twarzy widniał ogromny uśmiech, pokazywał przy tym idealnie proste, białe zęby. Poprawił ręką swoje blond włosy, dokładnie postawione na żel, po czym dłonie schował do kieszeni swoich podartych dżinsów. Nosił czerwoną koszulkę z napisem „Forever Young” i krwistoczerwone trampki.

Biła od niego pewność siebie i swego rodzaju nonszalancja. Delikatnie mówiąc, miał w sobie „to coś”, czego brakowało tak wielu facetom.

- Chciałbyś – żachnęłam się, wymijając go z gracją, z wysoko uniesioną głową.

Czułam na sobie jego wzrok, przez co serce przyspieszyło mi bicia. Gdy byłam do niego odwrócona tyłem na moich ustach – pierwszy raz od tak długiego czasu – naprawdę zagościł uśmiech. Nie był wymuszony, spowodowany wizytą „ukochanej” cioci. Ja naprawdę przez chwilę poczułam się szczęśliwa.

Słyszałam jak niepewnie stawia kroki, podążając moim śladem.

- Dasz się gdzieś zaprosić? – zapytał lekkim tonem.

Przystanęłam w miejscu i obejrzałam się za siebie przez ramię. Stał zaledwie kilka kroków za mną i wciąż intensywnie śledził mnie wzrokiem. Jego spojrzenie było tak natarczywe, że przez chwilę miałam ochotę uciec i schować się za drzewem. Jednak zachowałam spokój i odwróciłam się w jego stronę. Obrzuciłam go pytającym, niewinnym spojrzeniem. Przygryzł uroczo dolną wargę. Czułam ciarki na ciele, co odebrałam jako bardzo dobry znak.

- Zależy kto zaprasza.

Zrobił śmiało kilka kroków w moją stronę, pokonując barierę, którą nieświadomie stworzyliśmy.

- Aiden – przedstawił się – Aiden Miller.

- Camryn Darla – odpowiedziałam, wyciągając rękę w jego stronę.

Ujął ją delikatnie i ucałował, niczym dżentelmen. Przewróciłam oczami, jednak zaśmiałam się perliście.

- Nie, stop! – warknęłam, przykrywając twarz dłońmi.

Te wspomnienia kiedyś mnie zabiją. Nie chciałam ich więcej widzieć. Nie teraz. Nie tutaj. Sięgnęłam więc po wciąż do połowy pełną butelkę. Pociągnęłam kilka łyków, nie zwracają uwagi na słony smak łez, które znalazły się w mojej buzi.

Nim zdążyłam skarcić się w myślach, w butelce nie było nawet kropli. Miałam to, co chciałam. Odgrodziłam się szczelnie od wspomnień, jednak tym razem nie czułam się przez to szczęśliwsza. Czułam… pustkę. W dodatku dochodziła ósma wieczorem, słońce zaczęło zachodzić, a temperatura spadać.

Niestety ja ledwo trzymałam się na nogach, bez pomocy nie doszłabym nawet do następnej przecznicy. Minęło trochę czasu nim zaczęłam myśleć dość trzeźwo, by móc wrócić. Zebrałam swoje rzeczy i spokojnym, acz wciąż nieco rozchwianym krokiem ruszyłam do domu.

*

- Mam dość tego, że na każdym kroku cię widzę, że jesteś wszędzie tam, gdzie ja. Nie dajesz mi trzeźwo myśleć! – załkałam, rzucając poduszkami o ścianę.

Znajdowałam się znowu w swoim pokoju. W swoim ciepłym zakątku, w którym kryło się tak wiele wspomnień związanych z Aidenem.

Byłam wściekła. Byłam zła na niego, dlatego że przez swoje wybryki zaczynałam miewać halucynacje. Wydawało mi się, że go widzę. Czasem go słyszałam. Zdarzało się nawet, że czułam na sobie jego dotyk gdy wieczorem próbowałam zasnąć. Był wszędzie. Wszędzie...

To wszystko nie trzymało się kupy, dobrze o tym wiedziałam. Krzyczałam na niego, choć on nie mógł mnie usłyszeć. A może słyszał? Może dobrze wiedział co się ze mną działo. Może sam martwił się o moje zdrowie?

Nie, na pewno nie. Pewnie nawet tam myśli tylko o tej lafiryndzie!

Z wściekłością rzuciłam się w stronę korkowej tablicy, na której wciąż wisiały nasze wspólne zdjęcia. Wcześniej nie miałam serca ich zdjąć. Dopóki fotografie wisiały na ścianie wciąż znajdowałam się w stadium wyparcia. Wypadek nie mógł mieć miejsca, a Aiden wciąż żył. Musiał żyć, no przecież miałam jego zdjęcia. Mogłam patrzeć na jego twarz, nieśmiało spoglądać w jego oczy.

- Ocknij się, on nie wróci! – krzyknęłam, po kolei zrywając zdjęcia.

Za każdym razem gdy rwałam którąś fotografię na pół, czułam jak moje serce pękało, rozdzierało się na milion kawałków. Niemalże słyszałam dźwięk tłuczonego szkła i rozdzieranego materiału. Ale ja nie przestawałam. Chciałam mieć to za sobą.

Musiałam w końcu pogodzić się z faktem, że Miller odszedł. Odszedł na dobre.


*

- Camryn? – Usłyszałam jego ciepły głos. 

Szeptał coś. Szeptał prosto do mojego ucha, a delikatne łaskotanie wywołało uśmiech na mojej twarzy.

Wszystko było tak jak dawniej. Aiden siedział obok mnie na huśtawce przed jego domem. Razem czekaliśmy, aż zajdzie słońce. Czekaliśmy do ostatniej chwili. Dopiero wtedy, gdy robiło się niebezpiecznie zimno, a z ust zaczynała lecieć para, chowaliśmy się do środka. Zawsze powtarzaliśmy ten sam schemat, co z kolei nigdy nam nie przeszkadzało, nawet nas nie nudziło.

Tak zrobiliśmy i tym razem.

Powoli kierowaliśmy się na górę do jego pokoju. Mijaliśmy pokój jego rodziców, sypialnię jego brata z ogromnym, żółtym plakatem wywieszonym na drzwiach, mówiącym „STOP, jeżeli chcesz ujść z życiem”. Zawsze bawiło mnie dziwne poczucie humoru jego brata. Zachowywał się tak, jak gdyby naprawdę wierzył w to, że nigdy nie byliśmy w jego pokoju.

Rozłożyliśmy się na łóżku Aidena. Przygarnął mnie do siebie ramieniem, a ja mocno wtuliłam się w jego pierś. Pachniał tak jak zawsze. Perfumami, które dostał ode mnie na swoje urodziny i proszkiem do prania jego mamy.

- Wiesz, że musisz dać mi odejść? – zapytał poważnym tonem.

A cała słodycz chwili uleciała, by ustąpić miejsca goryczy i słonym łzom.

- Słucham? – szepnęłam, nie odrywając się od jego torsu. Nie chciałam widzieć jego miny. Nie mogłam spojrzeć w jego twarz, bo wiedziałam, że był zawiedziony.

- To trwa za długo. Odcięłaś się od całego świata. Marnujesz swoje życie, Cam. Proszę cię, nie rób tego. Daj mi odejść. Weź się w garść i idź dalej – powiedział spokojnie, odchylając się nieco, by móc na mnie spojrzeć.

Zamknęłam mocno oczy, w duchu modląc się o to, żeby wszystko okazało się kolejnym żartem. Żeby to wcale nie był sen, żeby Aiden stał się prawdziwy.

- Ja nie mogę… nie chcę. Nie chcę cię stracić – szepnęłam, chowając głowę w jego ramię. Z moich oczu po raz kolejny zaczęły płynąć łzy.

- Takie jest życie, Camryn. Czasami po prostu musimy odpuścić. Nie wszystko możemy kontrolować – powiedział spokojnie.

- Nie opuszczaj mnie, proszę. Przecież cię kocham – szlochałam.

- Kocham cię jak nikogo innego w całym wszechświecie. – Mówiąc to, głaskał mnie delikatnie po plecach. Próbował mnie uspokoić, jednak nie za dobrze mu to wychodziło. Szlochałam coraz głośniej i głośniej.

- Dasz mi odejść? Czy kochasz mnie na tyle, żeby mi obiecać, że ułożysz sobie życie na nowo? Z kimś, kto będzie zawsze obok ciebie? – zapytał.

- Boję się… Boję się tego co będzie – wyrzuciłam z siebie między kolejnymi atakami płaczu.

- Nie będziesz sama. Zawsze jestem z tobą – szepnął, całując mnie w skroń. – Musimy się już pożegnać. Mój czas się kończy – wyznał ze szczerym smutkiem w głosie.

- Obiecujesz, że wszystko będzie dobrze?

- Będzie, Cam. Nie muszę ci tego obiecywać, ja to wiem – rzucił, na nowo odzyskując pewność w głosie. - Obiecujesz, że dasz mi odejść? Zaczniesz żyć na nowo? – zapytał z nadzieją, spoglądając mi głęboko w oczy. Czuł, że się waham, ale nie miał już czasu na przekonywanie mnie do swoich racji.

- Kocham cię – wyszeptał.

- A ja ciebie.

A gdy nasze usta złączyły się w ostatnim już pocałunku, nastała ciemność.

Cześć kochani!
I jak wyszedł pierwszy rozdział? Ja chyba nie narzekam. Jest mniej więcej tak, jak zaplanowałam, pisząc streszczenia rozdziałów. 
Dziękuję tym czterem osobom, które postanowiły zaobserwować ten blog. Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie i pozostaniecie ze mną na dłużej. 
Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego!

8 komentarzy:

  1. Jestem. Przeczytałam. I jestem... Pod wielkim wrażeniem. Dziewczyno, ja chcę czytać w przyszłości Twoje książki ;o Zrób tak, żebym mogła wydawać kasę na Twoje powieści. Piszesz w taki sposób, że mnie zatkało. To wszystko jest tak jakby... owiane tajemnicą? Tak, tak. Bez problemu mogę to tak nazwać. Wszystko czeka na odkrycie. JA CHCĘ WIĘCEJ :O Chcę kurczę poznać to wszystko co skrywa Cam.
    No nie wiem kim był chłopak w parku. Jej się tylko wydawało? Bo nie wiem czy się nie zgubiłam. Nie, nie wydawało się jej, prawda?
    I jej wspomnienia. To musiało boleć. To smutne, że została całkiem sama, że nie ma już nikogo bliskiego. Mam nadzieję, że już niedługo pojawi się ktoś na drodze tej dziewczyny ♥
    I ten ostatni fragment... Jejku, jakoś na mnie mocno zadziałał. Bo to równocześnie takie smutne ale też przez to mam nadzieję, że Aiden jakoś ją wspiera duchowo i że to jej pomoże.
    Kocham Cię, tak pięknie piszesz...
    Buziaki, Twoja Mai ♥
    @bulikowo

    OdpowiedzUsuń
  2. już nie mogę się doczekać następnego rozdziału! zapowiada się naprawdę świetnie! proszę dodaj jak najszybciej! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. ciekawy pomysł na opowiadanie :) podoba mi się, aż chce się więcej :D główna bohaterka ma straszne życie, współczuje jej tej macochy :c ciekawi mnie jaką rolę będzie dalej odgrywał jej były..
    jedyne co nie podoba mi się tutaj to szablon, ze względu na kolory i to, że u mnie wyświetla się krzywo i druk wychodzi poza linię.. no ale liczy się treść która jest świetna ;)
    czekam na coś nowego i zapraszam do siebie xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, niestety - szablon dobrze wygląda głównie w 1366 x 768, w innych jest tak, jak mówisz. Dziękuję za opinię :3

      Usuń
  4. Naprawdę bardzo dobrze piszesz, blog jest przecudowny. Sama treść opowiadania jak i jego wygląd! Przecudowny! Czekam na dalszą część! Pozdrawiam i zapraszam do siebie na prolog: bemyinspiraation.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. uuuuuuuuuuuu łłłłłłłłłlaaaaa fajnie:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, jak zacząć mój, zapewne nienajkrótszy, komentarz. No to może tak: WOW! Jedno z najlepszych opowiadań, jakie widziałam! Nie dostrzegam nawet najmniejszego błędu stylistycznego, czyta się jak książkę i w ogóle bardzo profesjonalnie napisane. Podoba mi się też to, że fabuła nie jest tak banalna, jak w większości opowiadań o 1D. Akcja rozwija się w odpowiednim tempie, widać, że wszystko jest dopracowane i dokładnie przemyślane. Najbardziej podoba mi się sen bohaterki. Jest taki... nawet nie wiem, jak to określić... Jest w nim swego rodzaju magia... a czytając fragment, w którym Aiden tłumaczył Cam, że nie
    wszystko można kontrolować i, że musi pozwolić mu odejść, miałam ciary.
    No, to chyba wszystko z mojej strony :) Pisz dalej, bo ci to wychodzi.
    ~Yumi ;3

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo dobrze wyszedł. W dodatku był nieco długi, a to plus. (Jakby co nie umiem pisać spójnych komentarzy). Najzabawniejsze fragmenty:
    "(...)razem z godnością, której chyba się pozbawiłam, zdejmując buty przed pląsaniem. "
    "(...)zmaterializował się dokładnie naprzeciwko mnie." Naprawdę świetne :D Już pod prologiem napisałam Ci, że Twój blog jest jednym z najlepszych z fanfickiem 1D. Zdecydowanie zostanę tutaj do samego końca, tylko blogger coś mi płata figle i nawet po piątej próbie nie chce mnie dodać do obserwatorów, eh. Ostatnia scena jest mistrzowska, dobrałaś do niej przepiękną piosenkę i super się to zgrało. Lecę czytać dalej c:

    OdpowiedzUsuń