niedziela, 12 maja 2013

Rozdział trzeci: ,,Ten park"

Znasz to uczucie kiedy w czasie snu po prostu spadasz? W głowie masz mętlik, chcesz się obudzić, ale nie możesz. Wpadłeś w wir, który nieświadomie sam stworzyłeś.

Od kilku miesięcy miewałam podobne koszmary. Znajdowałam się w naszym ulubionym miejscu na szczycie wysokiego klifu tuż obok naszego drzewa, szłam spokojnie po zielonej, zroszonej trawie. Dopiero po chwili zawsze orientowałam się, że na nogach nie miałam butów, przez co nagle robiło mi się zimno. Nic dziwnego, skoro na sobie miałam tylko sukienkę, ciągnącą się aż po ziemię, z lekkiego materiału, którą co chwile próbował zerwać ze mnie wiatr. Obejmowałam się więc rękami, próbując w jakikolwiek sposób zatrzymać choć trochę ciepła. Gdy przekraczałam wyznaczoną przez Aidena granicę i dochodziłam do ostatniego metra, który dzielił mnie od przepaści, zjawiał się on. Miller we własnej osobie. Kładł dłoń na moim ramieniu, próbując tym gestem zatrzymać mnie przy sobie. Ale ja go nie słuchałam. Patrzyłam przez ramię, po raz ostatni obrzucając go spojrzeniem, po czym bez żadnych skrupułów przekraczałam krawędź… i spadałam. Najgorsze było to uczucie bezsilności, które po pewnym czasie ogarniało każdą moją kończynę. A w głowie wciąż miałam tylko jeden obraz. Jego twarz, smutek kryjący się w zielonych tęczówkach i strumień łez spływający po policzkach.

We śnie to była moja wina. To zawsze ja zawodziłam. Nie posłuchałam go, więc przypłaciłam to jego utratą. To była wyłącznie moja wina, że teraz nie mogliśmy być razem. Właśnie dlatego przez tak długi czas… po prostu bałam się zasypiać. Na ogół ludzie odpływają do krainy Morfeusza po to, by zapomnieć. O niepowodzeniach, o smutku, bólu, stracie bliskich. Sen przynosił im ukojenie. Niestety, ale nigdy nie chciał uczynić mi tej przyjemności. Mnie traktował bardziej brutalnie. Próbował wmówić, że za moją sprawą Aiden odszedł.

Po pewnym czasie koszmary stały się rutyną. Nie było poranka, w którym nie budziłabym się zalana łzami, zmęczona, z chęcią zakończenia wszystkiego. Kilkakrotnie już pojawiały się myśli kierujące mnie ku końcowi. Gdybym po prostu się poddała… szybciej znalazłabym się u boku Aidena. A ból? Najzwyczajniej w świecie by zniknął. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. Tyle że ja nie należałam do osób odważnych, które bez problemu patrzą śmierci w oczy. Dlatego każdą napotkaną myśl czym prędzej od siebie odganiałam. A później starałam się zapomnieć. Rzucałam się w wir codziennych obowiązków, próbowałam zagłuszyć wspomnienia i samobójcze myśli muzyką, alkoholem i własnym krzykiem. Co z tego, że nic nie działało? Przynajmniej próbowałam się z tym uporać, a to wciąż, w pewnym sensie, czyniło mnie silniejszą, niż byłam każdego poprzedniego dnia. Bardziej odporna. Albo… może po prostu przyzwyczajona?

Tej nocy życie również mnie nie rozpieszczało. Ten sam koszmar co zawsze nawiedził mnie chwilę po zmrużeniu oczu. A przynajmniej tak mi się wydawało. Tak naprawdę to nie potrafiłam już rozróżnić prawdziwego snu od zwykłego wspomnienia, co niestety nie czyniło tego łatwiejszym.

Przetarłam dłonią mokre od łez policzki, próbując nieco je osuszyć. W międzyczasie przekręciłam się gwałtownie na plecy, czego pożałowałam dosłownie sekundę później. Przez zeszło nocne ostre poczynania moja głowa pękała w szwach. Ból przeszył całe moje ciało, w efekcie czego przeciągły jęk wydobył się z mojej krtani. Zacisnęłam mocniej powieki, ręką po omacku szukając butelki wody, która zawsze stała obok mojego łóżka. Warknęłam cicho kiedy moja dłoń nie napotkała żadnej przeszkody na swojej drodze. Dopiero wtedy otworzyłam oczy, zastanawiając się dlaczego byłam tak głupia i nie wyjęłam butelki z plecaka.

Zamarłam, otwierając oczy coraz szerzej z każdą kolejną nanosekundą. Zamrugałam kilkakrotnie. Czy ja wciąż śniłam? Jak inaczej wyjaśnić to, że leżałam na ogromnym, bardzo wygodnym łóżku, w równie dużym, przytulnym pokoju? Przez dość sporej wielkości okna do pomieszczenia wpadały wesołe promienie słońca, które odbijając się od lustra zamontowanego w szafie stojącej przy ścianie po prawej stronie łóżka, tworzyły jeszcze weselszą tęczę, która ubarwiała swoją obecnością zwykłe, kremowe ściany. Przejechałam ręką po czerwonej, satynowej pościeli delikatnie ją wygładzając.

Zmrużyłam oczy, myślami wracając do poprzedniego wieczora. Co się wydarzyło? Kogo musiałam spotkać, że trafiłam do takiego raju na ziemi? Nie byłam pewna czy byłam bardziej przerażona, czy zszokowana zaistniałą sytuacją. Choć w myślach wierzgałam rękoma i kopałam nogami na wszystkie strony, by odkopać wczorajsze wydarzenia nie przynosiło to upragnionego efektu. Oprócz przerażenia, pojawił się gniew i… bezsilność?

Podniosłam się z łóżka i zaczęłam przemieszczać się w te i z powrotem po całej długości i szerokości pokoju. Starałam się ignorować nasilający się ból głowy, w końcu tego ranka miałam do rozwiązania kilka ważnych zagadek. Jedno pytanie ciągle pojawiało się w moich myślach. Co teraz? Skoro nie miałam żadnego uszczerbku na zdrowiu, nie mogłam zostać porwana przez mordercę z krwi i kości. Nie miałam jednak pojęcia kim była owa osoba. Czy była to jedna z tych dobrodusznych staruszek? Może jedna ze starych przyjaciółek przechadzała się przez park? Nie miałam niestety pewności, że to w ogóle była kobieta.

Właśnie dlatego bałam się wyjść z pomieszczenia, w którym się znalazłam i stawić czoła tej osobie, dzięki której nie zamarzłam na kość, leżąc na tamtej ławce. Przez chwilę rozważałam ewakuowanie się przez okno. Szybko zrezygnowałam z tego pomysłu, kiedy spostrzegłam, że od ziemi dzieli mnie dobrych kilka metrów. Nic dziwnego, w końcu znajdowałam się na drugim piętrze.

Zagryzłam dolną wargę, przez co w ustach poczułam metaliczny smak krwi. Wpatrywałam się w drzwi wejściowe, w kółko powtarzając sobie, że nic takiego się nie stanie jeżeli wyjrzę na korytarz i sprawdzę czy ktoś czasem nie krząta się w pokoju obok. Zrobiłam niepewnie kilka kroków w ich stronę. Zawahałam się, a moja dłoń zawisła kilka centymetrów nad klamką. Po chwili z cichym warknięciem pociągnęłam za klamkę.

Stanęłam twarzą w twarz z wysokim brązowowłosym chłopakiem o oczach koloru ciemnej czekolady. Był zaskoczony moim widokiem, najwyraźniej nie spodziewał się, że ktoś otworzy drzwi nim zdąży zapukać. Jego ręka wciąż wisiała w górze na wysokości mojej twarzy. Gdy początkowy szok całkowicie się oddalił, na jego usta wpełzł delikatny, nieśmiały uśmiech.

- No proszę. Zayn Malik moim wybawcą – rzuciłam, odpowiadając podobnym gestem.

Przerażenie i gniew ustąpiły miejsce czystej radości i uldze. Nie zostałam przez nikogo porwana, nikt nie miał zamiaru przetrzymywać mnie wbrew swojej woli, ani nic podobnego. Pierwszy raz od dawna… miałam szczęście. Los się do mnie uśmiechnął, bo podstawił mi prosto pod nos starego znajomego z dzieciństwa, kiedy to najbardziej potrzebowałam czyjejś pomocy.

- Nigdy nie sądziłem, że będę musiał ratować cię z opresji. Zawsze byłaś raczej… niezależna. – Prawdziwy uśmiech od ucha do ucha rozkwitł na jego twarzy.


Delikatnym ruchem dłoni mieszałam parującą ciesz w filiżance. Upiłam niewielki łyk, próbując kawo podobnego dzieła Malika. Gorący napój w ciągu kilku minut postawił mnie na nogi. Cieszyłam się, że Zayn z wiekiem nie utracił swoich kucharskich zdolności. Już po chwili tuż pod moim nosem znalazł się talerz naleśników, które zniknęły dwa razy szybciej niż kawa.

W trakcie jedzenia rozglądałam się dookoła, próbując zapamiętać każdy szczegół pomieszczenia, do którego przyprowadził mnie chłopak. Kuchnia była dosyć przestronna. Szafki stojące przy ścianie tuż pod oknem wykonane zostały z jasnego drzewa, idealnie komponującego się z brzoskwiniowym kolorem płytek, zygzakiem ułożonych na białej ścianie. Drewniany stół i krzesła pomalowane były na taki sam odcień co szafki.

- Hej, mówię do ciebie. – Zayn sprowadził mnie na ziemię, machając mi ręką przed oczami.

Zerknęłam na niego zaciekawiona, powoli przeżuwając kolejny kęs. Nie odzywał się przez kilkanaście sekund, więc pogoniłam go, unosząc brwi ku górze w niemym znaku zapytania.

- Co? – rzuciłam dość niezrozumiale, przysłaniając dłonią pełne usta.
- Pytałem: co u ciebie słychać? – Zaśmiał się, upijając łyk swojej kawy.

W głowie pojawiło się mnóstwo informacji, które zdecydowałam zostawić dla siebie. Nie bardzo mi się uśmiechało już na pierwszym spotkaniu po latach opowiadać o tym jak bardzo źle mi się wiedzie. Wzruszyłam ramionami, próbując zachować kamienny wyraz twarzy. Za dobrze z niej kiedyś czytał. Teraz miałam nadzieję, że stracił tą jedną umiejętność.

- Po staremu – powiedziałam kiedy byłam już w stu procentach pewna, że głos nie drży, ani nie zdradza niepotrzebnych emocji.

- Gdzie się wczoraj bawiłaś, że zabłądziłaś w parku? – dopytywał się.

- No… w tym parku właśnie się bawiłam.

- Sama?

- Sama. Masz z tym jakiś problem? – zapytałam, mrużąc drapieżnie oczy.

Uniósł ręce do góry w obronnym geście.

- Spokojnie, lwico. Pytam z ciekawości – zaczął się tłumaczyć. Zawahał się, nim dodał: - Chociaż… teraz zaczynam się o ciebie martwić. Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Twoje oczy… Widzę, że jesteś smutna.

- Nie jestem smutna! Mógłbyś przestać mnie dręczyć? – odpowiedziałam na jednym wydechu. Chyba trochę za szybko, gdyż Malik tylko wlepił we mnie swój wzrok, penetrując dalej mój umysł. – Sam nie wyglądasz za dobrze. Może ty zaczniesz się tłumaczyć dlaczego?

Zlustrowałam go wzrokiem od stóp aż po czubek głowy. Włosy miał potargane – każdy kosmyk sterczał w inną stronę, tworząc prawdziwy chaos. Jego oczy były podkrążone. Wyglądał tak jak gdyby nie spał od dobrych kilku dni. Albo mi się wydawało, albo sporo schudł od naszego ostatniego spotkania przed jego wyjazdem. Koszulka w czarno czerwoną kratę wisiała na nim, jak na wieszaku. Jego czarne rurki były chyba jeszcze bardziej ciasne niż moje.

- Lecey jest w szpitalu. Miała wypadek. Wczoraj wieczorem szedłem ją odwiedzić, ale… wypadło mi coś równie ważnego. – Uśmiechnął się delikatnie, czekając na jakąś reakcję z mojej strony.

Nie bardzo wiedziałam co odpowiedzieć w takiej sytuacji. Było mi cholernie głupio, że to właśnie z mojego powodu Zayn nie dotarł do szpitala na czas. Lecey jest jego siostrą. Gdyby stało się jej coś bardzo, bardzo złego tamtego wieczoru, a Malika nie byłoby przy niej żeby się pożegnać… Chyba bym sobie tego nie darowała. W końcu za dobrze wiedziałam co znaczy utrata bliskich.

- Uspokój się, Cam. Oddychaj. – Dotknął mojego ramienia, próbując dodać w ten sposób otuchy i zdjąć z moich barków trochę ciężaru. – Lacey ma się dobrze, dzwoniłem do niej wczoraj wieczorem, żeby się upewnić i dzisiaj rano zaraz po przebudzeniu. Zrozumiała, że musiałem komuś pomóc, nie jest przecież egoistką.

Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i spuściłam wzrok na swój – prawie już pusty – talerz. Nie chciałam spoglądać Malikowi w oczy. Było mi zbyt głupio. W dodatku czułam jak na moich policzkach pojawiają się delikatne rumieńce, co również próbowałam ukryć. Nienawidziłam tego uczucia. Zakłopotania.

Na chwilę zapadła cisza, przerywana naszymi miarowymi oddechami, moim mlaskaniem i siorbaniem chłopaka. Delektowaliśmy się śniadaniem w spokoju – milczeniem próbowaliśmy rozluźnić atmosferę. Niestety, ale to nie dawało zamierzonego efektu.

- Nadal bujasz się po mieście z grupą Aidena? – zapytał, przerywając ciszę.

Pierwszy cios w serce. Zacisnęłam mocno wargi, przygryzając policzki od środka. Odchrząknęłam. Szykowałam się do jak najkrótszej, aczkolwiek zrozumiałem dla chłopaka odpowiedzi.

- Stara historia – drastycznie urwałam temat.


Zayn zrozumiał bez zbędnych pytań. Od razu pojął, że nie mam ochoty roztrząsać przeszłości. Właśnie dlatego niegdyś tak bardzo lubiłam jego towarzystwo. Kiedy wbiegałam do kawiarni, zatrzaskując drzwi tak mocno, że kelnerki obrzucały mnie groźnymi spojrzeniami, on nigdy nie pytał. Nie zależało mu na tym, by dowiedzieć się jak najwięcej. Po prostu tam był. Siedział naprzeciwko mnie i rzucał głupimi żartami na prawo i lewo. Robił wszystko, by mnie rozweselić. A dopóki sama nie zaczęłam snuć opowieści życia, on po prostu milczał.

Odchrząknął, odkładając pustą filiżankę do zlewu. Sięgnął po dwa jabłka, leżące na drewnianym półmisku na szafce. Położył jedno pod moim nosem, uśmiechając się delikatnie. Wzięłam czerwony owoc i zaczęłam obracać go w dłoniach.

- A co u twojej rodziny? Patrząc na to, że wciąż przesiadujesz w tutejszych parkach, to chyba nie udało wam się jeszcze opuścić tej dzielnicy. Szkoda, wiem, że zawsze o tym marzyłaś – rozpoczął kolejny, równie niewygodny dla mnie temat.

Wiedziałam, że ukrywanie prawdy na temat mojej rodziny na nic się nie zda. Nie widziałam sensu w opowiadaniu ze szczegółami całej historii. Wyłowiłam więc z natłoku myśli jedno najważniejsze zdanie. Miałam nadzieję, że po wypowiedzeniu go na głos może w końcu trochę mi ulży.

- Mój tata nie żyje – szepnęłam, zaciskając w dłoni jabłko.

Ręka Zayna zawisła w powietrzu. Musiał na chwilę stracić w niej czucie, gdyż owoc, który trzymał, poturlał się po blacie stołu i z gracją spoczął na podłodze.

- Cam, tak mi przykro. – Szybko odnalazł moją dłoń i przykrył ją swoją.

To był naprawdę niewielki gest. Ale właśnie dzięki niemu w końcu poczułam się… rozumiana. Dzięki temu, że trzymał moją rękę czułam, że ktoś jest obok mnie. Że komuś zależy. Że jeszcze został ktoś na tym cholernym świecie, kto naprawdę się dla mnie liczy. Cień uśmiechu pokazał się na mojej twarzy.

- Minęło sporo czasu od jego śmierci… Chyba zdążyłam się z tym pogodzić – powiedziałam naprawdę spokojnym głosem. Odetchnęłam głęboko, opierając się wygodniej o oparcie krzesła.

- Czyli… teraz jesteś skazana na Abby? – zapytał, próbując ukryć niesmak w głosie. To wywołało mój głośny śmiech, co z kolei zaskoczyło chłopaka. Szybko się opanowałam, czując jak bardzo nie na miejscu był ten wybuch.

- Tak. No bo gdzie mam się niby podziać? Nie mam nikogo poza nią. W dodatku jest teraz moim prawnym opiekunem. – Spojrzałam na Malika, który wyglądał jak gdyby w głowie rodził mu się genialny plan zagłady ludzkości. – Tak, mam dziewiętnastkę na karku, ale… no gdzie ja mam iść skoro ledwie skończyłam szkołę średnią? Wszystko tak się posypało, że z collage’u nici. Nawet gdybym poszła do pracy... Spójrzmy prawdzie w oczy, nie utrzymałabym się ze swoich zarobków. Po studiach to całkiem inna gadka… - ciągnęłam, nie zwracają uwagi na wymowny wzrok towarzysza.

Jego długie, czarne rzęsy zatrzepotały. Byłam w stu procentach pewna, że już dawno przestał mnie słuchać.

- Wprowadź się – rzucił znienacka.

Ściągnęłam brwi, besztając go wzrokiem.

- Wybacz, ale nie jest mi do śmiechu.

Przewrócił oczami, mocniej ściskając moją dłoń, której do tej pory nie wypuścił. Znałam go za dobrze by wiedzieć, że wcale nie żartował. Delikatny uśmiech zagościł na mojej twarzy, zdecydowanie nie porównywalny do przeogromnego szczęścia wymalowanego na buźce ciemnookiego.

- Dobrze wiesz, że nie żartowałem.

- Dobrze wiem, że nie żartowałeś – powtórzyłam, a uśmiech stawał się coraz szerszy.

- I wiesz, że się cieszę, że się zgadzasz? – zapytał, wyprzedzając moją wypowiedź.

- Nie zdążyłam nic powiedzieć, a…

- Ale ja już wiem. Nie musisz nic mówić. Po prostu zadzwoń do Abby, powiedz jej, że masz się gdzie zatrzymać. Pojedziemy tam wieczorem i spakujesz swoje rzeczy.

- Boże, Malik, ty na serio jesteś moim wybawicielem – zachichotałam, rzucając się chłopakowi na szyję.

Przycisnął mnie mocniej do siebie i delikatnie pogładził dłonią po moich plecach.

Gdyby ktokolwiek, kiedykolwiek powiedział mi, że będę mieszkać z Zaynem – wyśmiałabym go. No proszę, jak życie może się zmienić nie tyle w przeciągu kilku lat co kilku minut rozmowy ze starym kumplem.

~*~

Cześć koty!
Hm... Rozdział chyba nie najgorszy. Pisany w przypływie dwóch różnych od siebie wen twórczych, dlatego... no nie wiem. Wydaje mi się jakiś inny. Ale może to tylko ja. Może być trochę błędów, skończyłam go przed sekundą, ale chciałam dodać jeszcze w ten weekend. No, także zmieściłam się w czasie, bo jeszcze pięć minut do dwunastej. Także - wszystko po poprawiam jutro po szkole.
Dziękuję za liczne komentarze z prawdziwymi opiniami o treści i szacie graficznej, które pojawiły się pod poprzednim postem. Jesteście kochani. 
Ciekawa jestem co sądzicie o trójeczce. 
Pozdrawiam serdecznie, trzymajcie się!

12 komentarzy:

  1. Świetny rozdział <3
    Czekam z niecierpliwością na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. matko, Zayn jest taki troskliwy, opiekuńczy, słodki :3 chciałabym mieć tak cudownego i za razem przystojnego kolegę :D fajnie, że Cam z nim zamieszka, o ile Abby się zgodzi, chociaż nie sądze żeby stawiała opór.
    jestem ciekawa dalszej części.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku przepraszam, że dopiero teraz, ale wcześniej miałam urwanie głowy. Teraz można powiedzieć, że jest urwana, bo chora w domu siedzę, zamiast jeździć na rowerze. :(
    Rozdział czytałam na telefonie i muszę powiedzieć, że zaczęłam i nagle już jestem na końcu. Nie potrafiłam uwierzyć, że jest aż tak krótki i dopiero teraz (gdy tak taksuję Twój blog na komputerze) zdałam sobie sprawę z tego, że on wcale krótki nie jest. xD
    Na początku trochę się zdziwiłam, ponieważ tak trochę spodziewałam się czegoś innego, ale im dłużej brnęłam w treść, tym bardziej mi się podobało.
    Ukazałaś Zayna całkiem inaczej, niż autorki innych blogów. Tam zawsze jest próżny, a ten Twój jest taki troskliwy. Chciałabym mieć takiego przyjaciela.
    Chciałabym tylko powiedzieć, że zaobserwowałam zjawisko latających akapitów.
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Latające akapity! - moje utrapienie! Chciałam, by tekst ładnie wyglądał, więc rozsunęłam go na całą długość, jednak właśnie przez to akapity zaczęły sobie bez mojej zgody opuszczać stanowiska. Chyba będę musiała wrócić do starych reguł. No, chyba nawet troszkę przesadziłam z długością. Ale to dlatego, że pierwszy raz pisząc tę historię zabawiłam się w długi, dokładny dialog. Spodziewałaś się czegoś innego? Czego dokładnie, jeśli można wiedzieć? Pytam z czystej ciekawości :) Tak, mam słabość do troskliwych chłopców, dlatego tę cechę (niestety) można zaobserwować chyba w większości głównych męskich postaci. Ale, tym razem nie zamierzam z tym przesadzać. Choć - i tak mam nadzieję, że zostanie nieco... inny, niż Zayn z opowiadań innych autorek. Będę próbowała pokazać go tak, jak go widzę. Ciekawe, czy przypadnie Wam to do gustu :3
      Pozdrawiam i dziękuję za opinię :)

      Usuń
    2. Ja piszę rozdziały w OpenOffice i po wyjustowaniu, nigdy mi się akapity nie rozchodziły. Jak ustawiłam (zwykle na dwa centymetry od marginesu), tak cały czas miały tą samą odległość. Nawet po wyrównaniu, które stosujesz.
      Ja wcale nie narzekam, że rozdział był długi! Ja się cieszę, bo był bardzo ciekawy. Ale co to właściwie znaczy ciekawy? To określenie stosuje mnóstwo osób. ;D Czytało się szybko, migusiem i było przyjemnie.
      Szczerze, to nie wiem, czego się spodziewałam. Po prostu miałam takie podskórne wrażenie, że zastanę coś innego. Co nie znaczy, że mi się nie podobało! Wręcz przeciwnie.

      Usuń
    3. Hm, muszę w takim razie popracować nad tym tekstem. Postaram się to dzisiaj poprawić, żeby jako tako wyglądało. Bardzo się cieszę, że był ciekawy :3 Miałam nadzieję, że Was za bardzo nie zanudzę. Cel chyba osiągnięty. Hm... Wiem, o czym mówisz. Mam namyśli to wrażenie, że mogło być inaczej :) Hm, no to chyba się cieszę, że - w pewnym sensie - choć trochę Cię zaskoczyłam :)

      Usuń
  4. Po pierwsze przepraszam. Tak mocno przepraszam. Nawet nie wyobrażasz sobie jak potwornie jestem na siebie zła za to, że wchodzę tu dopiero teraz. Ale mam nadzieję, że mi wybaczasz, bo ten tydzień miałam tak zawalony, że nie miałam siły czytać wieczorami. Okej, teraz już jestem, przeczytałam i piszę ♥
    Początek, w którym opowiada o śnie i o swoich emocjach z nim związanych, jest taki... mroczny. Widzę całą sytuację w ciemnych kolorach jakoś tak, ponuro. Ale o to przecież chyba chodziło. I potem moment, w którym się budzi, otwiera oczy i wszystko dookoła wydaje się być takie dobre i pozytywne. Czytałam i to mnie bardzo jakoś tak miło zaskoczyło.
    No i zacząć poranek z Malikiem... Można pozazdrościć. Nie ważne, że nie pamiętała co działo się dzień wcześniej. Miło, że pomimo, że tyle czasu się nie widzieli to wciąż potrafią ze sobą rozmawiać, że nie czują się obco w swoim towarzystwie. I... i zaskoczyłaś mnie po raz kolejny tym, że tak szybko zaproponował jej żeby z nim zamieszkała. Ciekawa jestem czy Abby bez problemu się na to zgodzi. Przyjaciele chyba tak powinni robić, pomagać sobie w potrzebie - tak jak oni. Wspólne zamieszkanie jest co prawda dla mnie poziomem hard, no ale zobaczymy co im z tego wyjdzie. Czy przyjaźń będzie czymś więcej?
    Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny, który mam nadzieję - uda mi się przeczytać od razu.
    Buziaków sto dwa, Twoja Mai ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Zarąbisty : o
    Po prostu genialny ! Jak ja uwielbiam opowiadania z Zaynem <3 Świetnie piszesz, czekam na kolejny :))

    http://lili-buntowniczka-one-direction-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. jejku jaki Zayn jest sweet♥ Kocham ten blog! Kiedy następny rozdział? Już się nie mogę doczekać! http://love-story-love-life.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Twój blog został nominowany do Liebster Awatd. Więcej informacji na www.jedna-droga.blogspot.com

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo podoba mi się ten rozdział. Czytam raczej niewiele blogów o 1D, bo większość jest pisana po prostu fatalnie, ale Twój wyjątkowo przypadł mi do gustu. Dlatego czekam na następny rozdział z niecierpliwością. : )

    OdpowiedzUsuń
  9. Pierwsze opowiadanie, w którym Zayn nie jest arogancki, bezczelny i agresywny, tylko sympatyczny i pełen zrozumienia. Bardzo podoba mi się taki wizerunek chłopaka :D Widzę, że już długo nic nie dodałaś, ale wierzę, że nie porzucisz tego opowiadania, bo szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia co zaplanowałaś. + W końcu udało mi się dołączyć do obserwatorów, także mam na Ciebie oko :D !

    OdpowiedzUsuń