piątek, 26 września 2014

Rozdział siódmy: Nic nas nie rozłączy

Dla tych, którzy jeszcze tu są, pomimo mojej ośmiomiesięcznej nieobecności.
Love ya all.
Drobna uwaga: rozdział zawiera przekleństwa


Wyjątkowo: Muzyka
*

Niegdyś moje motto brzmiało żyj marzeniami*. Naprawdę szczerze wierzyłam w słowa, które tak często powtarzałam. Niestety, ale po śmierci osoby, która nauczyła mnie marzyć, poddałam się. Kiedy tata odszedł, zabrał ze sobą radość, szczęście i przede wszystkim spokój. Byłam zbyt zdezorientowana całą sytuacją, dlatego początkowo nie dochodziło do mnie, że straciłam część siebie. Tę radosną część, pełną optymizmu i wiary w lepsze jutro. Niestety, nie udało mi się jej odzyskać. Została pogrzebana głęboko pod ziemią, gdzie promienie słońca, w których czasem czuje pokrzepiającą obecność ojca, nie docierają. Nie miał mi kto pomóc. Abby przestała się mną interesować. To mnie nie dziwiło, w końcu nie była moją matką. Marny świstek papieru nie załatwiał sprawy. Z jednej strony cieszyłam się, że nie chodziła za mną krok w krok z chusteczką i nie ocierała moich łez, z drugiej podświadomie chyba na to liczyłam.

Moją podburzoną psychikę zdołał poskładać w całość dopiero Aiden, który niespodziewanie wkroczył w moje życie. Z początku bałam się dopuścić go do siebie. Straciłam już jedną osobę, którą kochałam bezgranicznie. Gdybym pozwoliła mu wkraść się do mojego serca, istniała ogromna możliwość, że los ponownie zada mi cios w plecy. Tak myślałam i właśnie tak się zdarzyło. Kto by pomyślał, że coś takiego jak zapeszanie naprawdę istnieje.

Po pogrzebie drugiej najdroższej mi osoby, całkowicie odcięłam się od rzeczywistości. Twórca świata, ten, kto z uśmiechem na twarzy bazgrze historię mojego życia patykiem po Ziemi po raz kolejny sobie ze mnie zadrwił. Poczułam się tak, jakby wetknął mi ten patyk prosto w serce i wygrawerował tam jedno słowo, które idealnie określało moją sytuację. Przegrana. Byłam przegrana, czułam, że z losem nie wygram, więc po raz kolejny się poddałam. Moim mottem stały się proste, w sumie nic wielkiego nie oznaczające słowa nie oczekuj zbyt wiele. Z marszu wprowadziłam je w życie. Już nie oczekuję należącego mi się happy endu, nie wymagam rzucenia mi pod nogi czterolistnej koniczyny, ani zamienienia etykietki na Szczęściara. Żyję chwilą obecną, cieszę się tą, która jest radosna albo wylewam łzy, przyjmując nowe okrutne wieści. I tak jest najwygodniej. Skoro nie mam wygórowanych oczekiwań, nic ani nikt nie może mnie zawieść, a niespodzianki od losu, które zakwalifikowałabym do kategorii tych przyjemnych, stają się stokroć lepsze.

Odkąd Malik znów przypadkiem "wpadł" w moje życie, odkąd poznał nową mnie - kompletnie inną od Darli, którą znał ze szkoły i z podwórka - próbował przekonać mnie do swojej teorii. Żeby żyć pełnią życia, trzeba opuścić swoją bezpieczną przestrzeń i zacząć łapać każdą najdrobniejszą okazję, która wpada ci w ręce. Według niego to, że zdecydowałam się wyprowadzić od Abby i podjąć pracę jest pierwszym krokiem ku lepszej przyszłości, z czym musiałam się zgodzić. Mimo wszystko w mojej głowie pojawiło się pytanie: czy warto wyglądać w tę "lepszą" przyszłość i robić sobie niepotrzebne nadzieje? A nuż River wyrzuci mnie z pracy, kiedy Zayn wyjedzie w trasę z zespołem? Stracę źródło utrzymania i będę musiała wrócić do Abby z podkulonym ogonem. Na taką wersję wydarzeń również musiałam być przygotowana, w końcu nigdy nic nie wiadomo. Oczywiście Malik nawet nie chciał o tym słyszeć. Zaraz narzucił mi multum warunków, argumentów, którymi miał mi udowodnić, że nawet w najciemniejszym miejscu zawsze znajdzie się promyk światła. Życzyłam mu powodzenia i wyszłam z domu, kiedy zaczął prawić mi kazania na temat mojego pesymistycznego podejścia do życia. 

Mógł próbować wpłynąć na moje poglądy, ale nie mógł mi narzucić swoich, dlatego po kilku próbach zwyczajnie się poddał. Najciekawsze było to, że kiedy wreszcie zamilkł, dopiero wtedy dokładnie go usłyszałam. Nie wiem, jak udało mu się to udało, ale poruszył tę dawną Darlę, dziewczynę, która nie miała zbyt wielu zmartwień na głowie, która mogła cieszyć się życiem, nie martwiąc się o zbliżający się koniec świata. Z dnia na dzień pesymizm ulatniał się, a na jego miejsce wkradał się zwyczajny realizm. Nie widziałam już najczarniejszych barw, aczkolwiek do ujrzenia kolorowej tęczy jeszcze było daleko. Jednak to zawsze był jakiś początek. Dzięki zwyczajnemu zachowaniu Malika, które tak bardzo lubiłam obserwować, wreszcie coś we mnie pękło. Byłam niemal pewna, że wkrótce zacznie mi się również udzielać jego optymizm. Byłam, ale do czasu. 

Kilka dni po spotkaniu z Lucą, które nie wypadło najgorzej - choć zdecydowanie liczyłam na ciekawsze chwile, spędzone nie tylko na rozmawianiu na jeden, główny temat: jaki to Lucas jest świetny i cudowny - kiedy przeglądałam papiery, które dostałam od Leny do zrobienia na tip-top, moje myśli nie mogły ulokować się w wygodnym wirze pracy. W kółko przeskakiwały na inne, mniej przyjemne tory, które automatycznie powodowały, że łzy napływały mi do oczu. I nieważne ile razy próbowałam odwrócić wzrok od koperty z moim imieniem w jej prawym dolnym rogu, moje oczy nie chciały mnie słuchać. Zegar tykał, co rusz przypominając mi o tym, że czas nieubłaganie biegnie do przodu i w żaden sposób nie uda mi się go zatrzymać, a tym bardziej cofnąć. Bo w chwilach słabości, w których moja ręka bezwiednie sięgała po kopertę, naprawdę żałowałam, że poszłam z Malikiem do restauracji Millerów. Powinnam była powiedzieć im, że źle się czuję i czym prędzej stamtąd zniknąć. Tymczasem ja, jak gdyby nigdy nic, wparowałam do środka z wielkim, czerwonym wykrzyknikiem nad głową, mówiącym "hej, Millerowie, Darla przyszła, może porozmawiamy o przeszłości?". Niektórzy ludzie są tacy naiwni... jaka szkoda, że ja jestem jedną z tych osób, które w dodatku od razu dostają po głowie, gdy dadzą się złapać losowi.

Miałam dziwne wrażenie, że ta koperta mnie do siebie przyciąga. Choć minuta za minutą wmawiałam sobie, że wcale nie chcę wiedzieć, co jest w środku, to i tak co chwilę wracałam do rzeczywistości z Krainy Zamyślenia z białą kartką w ręku, zapowiedzią kolejnej salwy łez i nieprzespanych nocy. Przyznam, że byłam ciekawa, co napisał Aiden. Byłam naprawdę cholernie ciekawa. Jednak to nie wystarczało do swobodnego przebrnięcia przez las ciurkiem nabazgranych literek - słów, które - miałam stuprocentową pewność - będą dla mnie kolejnym ogromnym ciosem. Wystarczyło, że widziałam swoje imię na kopercie - to tak dobrze znane mi pismo przyprawiało mnie o ból serca i kompletny brak energii.

Oczywiście mogłam się opierać, ile chciałam, a moje ciało i tak zrobiło to, na co miało ochotę. Choć dusza broniła się przed zajrzeniem do środka, moje ręce zaczęły ze mną igrać i pomału przejechały opuszkami palców po papierze. Nie potrafiłam opanować drżenia dłoni, kiedy rozcinałam brzeg koperty. Ciekawość wzięła górę. Teraz nie było odwrotu.

          Najdroższa Cam.

Unikasz mnie od kilku dni, dlatego zdecydowałem się na ten wielki gest, jakim jest napisanie listu do ukochanej. Jestem pieprzonym romantykiem, mimo wszystko, dlatego nie ukrywam, że bardzo mi się to podoba. Chyba będę robił to częściej.

Powiedz mi, dlaczego to robisz? Nie chcesz ze mną rozmawiać. Przecież mówiłaś, że chcesz znać prawdę. Już Ci powiedziałem, co się wydarzyło, a ty wciąż upierasz się, że kłamię. 

Złamałaś mi serce, wiesz? Wiesz, że to boli? Cholernie boli. Boli tak, że mam ochotę usiąść na środku ulicy i płakać, czekając na jakiegoś łaskawego, pijanego kierowcę. Pewnie teraz pukasz się w czoło, mówiąc, że jestem wariatem. Może jestem. Zwariowałem z miłości do Ciebie. Mówiłem Ci o tym milion razy, a o dziwo i tak wciąż mi nie wierzysz. Dlaczego?

Za rzadko Ci mówię, że Cię kocham? 
Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię tak, że czasem tego nie wytrzymuję, ale wiec, że nigdy nie przestanę. Za rzadko Ci mówię, że jesteś wszystkim, czego mi w życiu trzeba? Naprawdę do szczęścia nie potrzebuję nic więcej. Wystarczy, że jesteś obok. Za jeden Twój uśmiech, gotów jestem oddać wszystko, co posiadam. Może za rzadko Ci mówię, że jesteś piękna? Nawet o tej szóstej rano, kiedy po Ciebie przyjeżdżam, a ty wciąż siedzisz przy stole, jedząc śniadanie w piżamie, bez makijażu, w nieuczesanych włosach. Chyba wtedy podobasz mi się najbardziej, bo jesteś taka prawdziwa.

Nie rozumiem, dlaczego mi nie wierzysz. Nie spałem z Sophie. Ledwie ją znam, widziałem ją tylko kilka razy, nawet nie rozmawialiśmy, więc jak mógłbym...? Myślałem, że masz o mnie trochę lepsze zdanie. Nie dociera do mnie, dlaczego bardziej ufasz tej suce Alex, która od początku naszej znajomości nie robi nic więcej, tylko cały czas próbuje nas skłócić? Wiem, że masz ją za przyjaciółkę, ale proszę, zastanów się. Stań przed lustrem, spójrz sobie w oczy i odpowiedz na pytanie: czy naprawdę możesz jej ufać? Jak dla mnie, odpowiedź jest jasna. Nie możesz. To, jak ona Cię traktuje, to, co mówi za Twoimi plecami... to ma być przyjaźń? Już nawet nie dziwi mnie to, że zmyśliła tę historię z Sophie. Jedyne, co mnie zaskoczyło, to fakt, że w nią uwierzyłaś.

Nigdy bym Ci tego nie zrobił, bo za bardzo mi na Tobie zależy.

Nie chcę Cię stracić. Jestem pewien, że przemyślisz to wszystko raz jeszcze. Nie zostawiaj mnie przez kogoś, kto jest po prostu zazdrosny, bo nigdy dotąd nie zaznał tak cudownego uczucia, jakim jest miłość.

Wierzę, że coś takiego nas nie rozdzieli. 
Nic nas nie rozłączy.
Kocham Cię, Cam.
Na zawsze Twój,
Aiden.

Jeszcze nigdy nie czułam tylu emocji na razi. Zgubiłam się w nich szybciej, niż przypuszczałam. W jednej chwili cieszyłam się jak głupia, przyciskając papier do serca, w drugiej wyłam niczym wilk do księżyca, połykając słone łzy, które ciurkiem ciekły mi po policzkach i szyi. Byłam jednocześnie radosna, że mogłam ostatni raz doświadczyć "rozmowy" z Aidenem i wściekła, że musieliśmy dyskutować akurat na ten znienawidzony przeze mnie temat.

Gdyby nie ta suka Alex, wszystko potoczyłoby się inaczej, dlatego nienawiść do dziewczyny rosła z każdym kolejnym dniem, a po przeczytaniu listu, zalała mnie całkowicie. Chyba własnie to uczucie utrzymało się najdłużej. Czysta nienawiść i słodka żądza zemsty. Oczywiście byłam świadoma tego, że nigdy się na to nie odważę, ale nie miałam nic przeciwko szukaniu w niej winowajcy. Ktoś, kto nie potrafi poradzić sobie z własnymi uczuciami, własnymi sprawami, które dobrowolnie spieprzył, zawsze szuka kozła ofiarnego. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi utrata kogoś bliskiego. Rodzina Aidena wciąż mnie nienawidzi, choć minęło tyle czasu. Ja przekazałam łańcuszek dalej i nienawidziłam Alexis Jones. I nikt ani nic na całym świecie nigdy nie przekona mnie do zmiany zdania.

Zazdrość niszczy ludzi. Zazdrość niszczy przyjaźnie i więzi rodzinne, które mogą wydawać się najtrwalsze we wszechświecie. Wydawać się może, że da się nad nią zapanować, jednak jakbyśmy nie próbowali, ona znajdzie drogę i wlezie nam do życia z brudnymi butami. Podkopie kilka dołków, napisze kilka fałszywych wiadomości, sklei kilka słów w jedną, ogromną plotkę, która będzie robić za jej arcydzieło i, jak gdyby nigdy nic, wyjdzie tylnymi drzwiami. 

Nim spostrzegłam, kucałam już w kącie pokoju, w którym leżał mój plecak z ostatnim zapasem cudownego, leczniczego trunku. Jedyna droga ucieczki - alkohol. Teraz to on robił za mojego najlepszego przyjaciela. Bo niestety życie nauczyło mnie, że nie mam co pokładać nadziei w ludziach, którzy są dwulicowi i wszędzie szukają korzyści.

Wciąż przyciskając list do piersi, niczym mój największy skarb, wyciągnęłam z plecaka butelkę. Nawet się nie wahałam, po prostu ją otworzyłam i pociągnęłam kilka łyków, nie delektując się gorzkim smakiem. Ciecz nieprzyjemnie przez chwilę paliła mnie w przełyk - doprawdy niewielka cena za spokój. Krótkotrwały, prawda. Ale wciąż spokój. Nie chciałam już czuć tego ucisku w piersi, nie chciałam, by serce waliło mi jak młot. Nie chciałam zanosić się płaczem, drżeć z emocji, niemal czołgać się po podłodze, bo zabrakło mi sił w nogach. Chciałam czuć się normalnie.

- Mam dość - zaczęłam mówić do siebie, pokrzepiona dawką procentów. - Pierdolę to - zaśmiałam się, rozkładając się na podłodze. Przez chwilę leżałam bez ruchu, uspokajając oddech. Dopiero po jakimś czasie, kiedy nie wytrzymałam i na nowo przestałam nad sobą panować, zaczęłam wierzgać nogami, tłuc nimi o podłoże, by gdzieś ulokować całą swoją wściekłość i frustrację. - Skoro nie chcecie mi go oddać... pierdolę was - warknęłam, wskazując palcem w niebo, a raczej w zasłaniający mi niebo, biały sufit. Te cholerne anioły pewnie teraz miały niezły ubaw. Od zawsze nic, tylko ze mnie drwiły.

Zakrztusiłam się kolejnym łykiem. Nie potrafiłam opanować szlochu, kiedy złość na nowo przerodziła się w przerażający smutek. Wszystkie emocje odczuwałam ze zdwojoną siłą - do tej pory jeszcze nigdy nie było mi tak ciężko wyłączyć myślenia i uczuć. Przez chwilę miałam wrażenie, że za chwilę się uduszę, kiedy zanosiłam się płaczem. 

Gdyby tak było, wreszcie bym się z nim zobaczyła. Ciekawe, czy by mi wybaczył, że się poddałam.

- Jak mogłeś powiedzieć, że nic nas nie rozłączy? - szepnęłam, wycierając nos wierzchem dłoni. Zachlipałam parę razy, nim wreszcie dokończyłam myśl. - Zapeszyłeś. Wszystko popsułeś - jęknęłam, zasłaniając oczy ręką. Chciałam zniknąć. Zaszyć się gdzieś. Już nigdy nie wrócić.

*

Jak zwykle po skończonej próbie pędem ruszyłem do domu, nie czekając na przyjaciół. Zdobyłem się tylko na krótkie słowo pożegnania, żeby przypadkiem ponownie się na mnie nie obrazili. Spędzałem z nimi trochę mniej czasu niż zazwyczaj - przez ostatni tydzień poza pracą rozmawialiśmy zaledwie dwa razy, bo każdą wolną chwilę rezerwowałem dla Camryn.

Brońcie niebiosa, to nie tak, że musiałem. Nie musiałem, ja po prostu chciałem z nią rozmawiać, przebywać w jej towarzystwie, bo to sprawiało mi radość. Owszem, z początku ciężko było się z nią dogadać, cały czas tylko wałęsała się po domu w ciszy - najczęściej odpowiadała na pytania jednym słowem, bądź kiedy sytuacja tego wymagała, urywanymi zdaniami pojedynczymi. Przyznam, że trochę mi to przeszkadzało, bo skoro już z nią mieszkałem, to chciałem poznać ją trochę bliżej. Niby znaliśmy się ze szkoły, wręcz nawet się kumplowaliśmy, ale od tamtego czasu Darla zmieniła się nie do poznania.

Nie przypuszczałem, że tego dnia czeka mnie jedna z najbardziej przykrych niespodzianek, jakich kiedykolwiek doświadczyłem. Chociaż... gdybym wiedział, czy zachowałbym się inaczej? Pewnie wróciłbym do domu jeszcze wcześniej, niż zwykle, byle tylko temu zapobiec.

Całkowicie nieświadomy sceny rozgrywającej się w salonie, wszedłem spokojnie, dość radosnym krokiem do domu, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. Zawsze tak robiłem, żeby Cam wiedziała, że wróciłem. Kiedy była w domu, od razu wychodziła się ze mną przywitać. Czekałem i czekałem, aż wreszcie ją zobaczę, ale... Nie zjawiła się. To wydawało mi się dziwne, bo z tego, co wiedziałem, to nic na dzisiaj nie planowała. Poszedłem więc do salonu, ignorując głośne burczenie w brzuchu. Miałem nadzieję, że Darla da się wyciągnąć dzisiaj na miasto do najbliższej restauracji albo zamówimy coś i zaszyjemy się w salonie, oglądając romantyczne komedie albo film akcji, w zależności kto wygrałby w kamień, papier i nożyce.

Na chwilę zapomniałem, jak się oddycha, kiedy zobaczyłem Camryn leżącą do góry nogami na kanapie. W jednej ręce miała pustą butelkę po alkoholu, w drugiej prawie pełną. Przechyliła ją, przez co kilka kropel spadło na dywan. Wymamrotała do siebie kilka siarczystych przekleństw, wypuszczając całkowicie przedmiot z ręki. Rzuciłem się w jej stronę, łapiąc go wpół drogi. Najpierw odłożyłem butelkę na stół, uważając by pod wpływem nerwów samemu nie wylać jej zawartości. To nie tak, że byłem na nią wściekły... No, może trochę byłem, bo obiecała mi, że dopóki ze mną mieszka, nie będzie bawić się w alkoholika na pół etatu. Wiedziałem jednak, że musiała mieć powód, by wrócić do swoich nawyków, w końcu przez te kilka tygodni wszystko wydawało się... w porządku. Okłamywała mnie? Może piła, kiedy mnie nie było i dlatego zdawało mi się, że wszystko wracało do normalności? A może to po prostu była już dla niej normalność...

- Camryn, Boże, co ty ze sobą robisz, co? - zapytałem drżącym głosem, pomagając jej się podnieść. Walczyłem ze sobą, żeby tylko powstrzymać odruch wymiotny, kiedy poczułem zapach alkoholu. Woń była na tyle nieprzyjemna, że co chwilę wstrzymywałem oddech, łapiąc tylko krótkie, pojedyncze oddechy. - Cholera, dziewczyno. Obiecałaś mi! - warknąłem, nie potrafiąc pohamować targających mną sprzecznych emocji. Z jednej strony martwiłem się o nią, a z drugiej... byłem zwyczajnie wściekły.

- Zostaw mnie - burknęła pod nosem, ledwo słyszalnie. Chyba już wcale nie kontaktowała, bo ciężko było mi ją usadzić prosto na kanapie. Bujała się we wszystkie strony, lgnąc do mnie jak miś koala do drzewa. Gdyby tylko nie była pijana, nawet by mi się to podobało. Ale skoro wiedziałem, że robiła to tylko dlatego, że kręciło jej się w głowie, to czułem się z tym nieswojo.

- Mam cię zostawić pijaną w salonie? Jak zaraz zaczniesz wymiotować, to wszystko pójdzie na mój ulubiony dywan. Nie. Ma. Mowy - powiedziałem z przekonaniem, próbując obrócić to w żart. Trochę dla samego siebie, trochę dla niej, żeby dodać jej otuchy.

Kiedy wreszcie usadziłem ją na sofie, usiadłem obok niej, nieco wykończony. Na próbie dali mi wycisk, a teraz w dodatku musiałem użerać się z pijaną dziewczyną. Chyba każdy marzy o tak ciekawych przeżyciach. Oparła głowę na moim ramieniu, mamrocząc pod nosem jak bardzo mnie nienawidzi. Starałem się nie brać tego do siebie, w końcu nie miała bladego pojęcia o tym, co robi. Mimo wszystko z każdym kolejnym "nienawidzę cię", robiło mi się coraz bardziej przykro. Zamilkła dopiero po szóstym razie, jeżeli dobrze policzyłem.

Choć zapach alkoholu bardzo mnie drażnił, starałem się nie zwracać na to uwagi. Teraz najważniejsze było samopoczucie Cam, która... chyba pomału zasypiała mi na ramieniu.

Westchnąłem, odgarniając niesforne kosmyki jej czarnych włosów z pięknej, smukłej twarzy. Jeszcze nie miałem okazji przyjrzeć się jej z aż tak bliskiej odległości. Kiedy przytulaliśmy się razem na fotelu, raczej starałem się na nią nie patrzeć, bo gdy tylko czuła na sobie mój wzrok, to krępowała się i uciekała jak najdalej tylko mogła. Chciałem ją mieć przy sobie na takich warunkach, jakie narzuciła. Ważne, że była obok.

Dziewczyna zdecydowanie została obwicie obdarowana od niebios - niczego jej nie brakowało, urody, inteligencji, charakteru. Tym razem skupiłem się tylko na jej wyglądzie, skoro wreszcie dostałem na to szansę. Czarne jak smoła włosy stanowiły spory kontrast co do jej bladej skóry. Delikatny makijaż trochę zacierał tę kolorystyczną przepaść, jednak wciąż była widoczna. Nieproporcjonalnie duże oczy, prosty, lekko zadarty nos i małe, malinowe, ułożone w uroczy, lekki dzióbek usta... wszystko pasowało do siebie idealnie. Była piękna. Co do tego nigdy nie miałem wątpliwości.

- Malik - wydukała, wciąż mocno zaciskając powieki. - Nie chcę już - dodała. Nic więcej nie powiedziała. Tylko tyle. Nie chcę już. Tylko co to mogło znaczyć?

*
#WPN_ff

@_martis17
@NiewolnicyUczuc

*wydaje mi się, że moje myśli dużo lepiej prezentowałyby się po angielsku. keep dreaming. dokładnie o to mi chodziło, jednak nie pasowało mi tutaj wtrącanie angielskiego, dlatego jest jak jest.

5 komentarzy:

  1. Wow nie spodziewałam się, że jeszcze zobaczę na tym blogu jakąkolwiek notkę. Ale jest i to naprawdę niezła. Uwielbiam twój styl pisania jest taki.. oryginalny, unikalny sama nie wiem jak go określić. Czekam na następny rozdział i mam nadzieje, że będzie on wcześniej niż za dziewięć miesięcy ;)
    Pozdrawiam Laila

    OdpowiedzUsuń
  2. :o tego to sie nie spodziewalam.. bedziesz dale pisac? :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście! Na sto procent poprowadzę tę historię do końca :3

      Usuń
  3. Moim zdaniem jest pięknie opisane. Chociaż musze się zastanowić czy tak to można nazwać. Tyle negatywnych uczuć, bolacych jak cholera i do tego Malik, którego boli en dystans miedzy nimi. Można by to nazwać smiesznym ale chyba te solową nie pasuje klimatycznie. To paradoks życia (mam nadzieje, ze uzylam odpowiedniego słowa) ona kocha i cierpi z tęsknoty za ukochanym, którego juz nie ma, a on kocha ją i czeka, chcąc być jak najbliżej.
    Tęskniłam... i to mocno...

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne i proszę dodaj następny rozdział jak najszybciej bo ja niewytrzymie: )

    OdpowiedzUsuń